Dwulatka czyta Gombrowicza. No, prawie.
Nigdy nie przepadałem za Gombrowiczem. Nie polubiłem „Ferdydurke” i później nie sięgnąłem już po nic więcej (no może nie do końca, fragmenty „Dzienników” czytałem gdy brat w kiblu zostawiał). Dlatego też nie zareagowałem entuzjastycznie gdy Olka ściągnęła z półki “Przeciw poetom” tegoż autora i poprosiła abym jej przeczytał. Czytałem już Olce Konwickiego, jednak Gombrowicz to trochę inna kategoria.
Olka kręciła się niespokojnie gdy czytałem przedmowę F. M. Cataluccio: “…poezja nie tylko deprawuje młodzież swoimi niemoralnymi treściami i fałszywymi wzorcami, lecz z samej swej natury oddala nas od prawdziwego poznania. Naśladuje bowiem rzeczywistość empiryczną, które jest z kolei imitacją prawdziwej rzeczywistości…” Nie wytrzymała tego, wstała nagle z kanapy, zabrała książkę i poszła do kuchni czytać w samotności.
Otworzyła na pierwszych stronach i czytała sobie Gombrowicza swoimi słowami: Dawno, dawno temu…, była sobie dziewczynka Ola. Ola poszła na spacer. Wzięła ze sobą pieska Azorka. Byli na moście. Była dziura. Azorek wpadł do wody i był taaaaki czyściutki!
Słuchałem tego ukradkiem i myślałem, że Gombrowicz nigdy jeszcze nie był tak interesujący! Gdyby tak jeszcze Olka zabrała się za “Krzyżaków” (cała Trylogia była moją zmorą) albo za “W pustyni i w puszczy” (pamiętam jak to męczyłem, zasypiałem, budziłem się i znowu męczyłem), to może bym wreszcie polubił te lektury? Albo choćby „Faraona” i „Pana Tadeusza”? Jest tyle lektur, których szczerze nie lubiłem. Mam nadzieję, że Olka je w jakiś magiczny sposób pokocha gdy pójdzie do szkoły i nie będę musiał jej zachęcać do czytania Sienkiewicza w podstawówce. Chyba bym nawet nie potrafił tego zrobić.
Są takie książki, że trzeba bujnej dziecięcej wyobraźni, żeby przez nie przebrnąć.