Cholerny sarkazm
W ciemną, głuchą noc budzi mnie wołanie Olki z drugiego pokoju. Zrywam się na równe nogi, ruszam, odbijam od jednej futryny, biorę zakręt i wpadam na drugą. Gdy jestem już przy jej łóżeczku widzę ją siedzącą. Co się stało, Olu? – pytam. Chcę kanapeczkę. Kanapeczkę? Tak, kanapeczkę! Dobrze, zrobię ci kanapeczkę, mówię, ale nie odchodzę. Na moich oczach Olka kładzie głowę na poduszkę i szybko zasypia. Wracam do łóżka. Też zasypiam, równie szybko.
Budzi mnie znowu wołanie Olki, znowu się zrywam, znowu z impetem przytulam futrynę, biorę zakręt i wpadam do pokoju Olki. Co się stało, Olu? – pytam. Chcę kanapeczkę. Na pewno? Tak! Teraz przynajmniej otworzyła oczy. Idę zrobić kanapeczkę, aby mieć to z głowy, tę kanapeczkę i to wstawianie. Wracam. Śpi. Odstawiam kanapeczkę na bok. Idę do swojego łóżka. Zasypiam jeszcze szybciej niż poprzednim razem.
Znowu wołanie, zrywam się nieprzytomny. Docieram do pokoju Olki bez większego uszczerbku na zdrowiu. No gdzie jest ta moja kanapeczka? – słyszę zanim cokolwiek zdołam powiedzieć. Podaję kanapeczkę czekającą przy łóżku. Olka bierze jednego gryza, przełyka i zasypia. Jednego gryza. Nie mam czasu aby się złościć, wracam szybko do łóżka i zasypiam.
Po piątej nad ranem budzi mnie budzik, wyłączam go w cholerę. Sześć godzin snu, pięć pobudek w tym dwukrotnie usypianie płaczącego Tymka na rękach. No i ta nadgryziona zaledwie kanapeczka. Nie przejmuj się, będziesz spał jak dziecko, mówili. Cholerny sarkazm.
Pingback: Ze Źródeł #93 » kubaosinski.eu()